Anna Turek

Petersburg, ale najpierw trzeba tam dotrzeć

fot.Ana Paula Hirama https://www.flickr.com/photos/anapaulahrm/10829299803/sizes/l/ https://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0/legalcode
Petersburg przybliżyłam Wam we wczorajszym wpisie, a dziś opowiem o kilku przygodach jakie spotkały mnie podczas tego wyjazdu. Właściwie cały wyjazd był jedną wielką przygodą i jest zaprzeczeniem opinii, że wyjazdy z biurem podróży są nudne.

W Petersburgu byłam w 2006 roku, wybrałam się tam z jakimś krakowskim biurem podróży. Już na początku przygotowań, gdy starałam się o wizę rosyjską otrzymałam informację, że nawet jeśli dostanie się wizę wcale nie oznacza to, że wjedzie się do Rosji, bo wszystko zależy od celnika.
W ofercie biura podróży jako środek transportu widniał wysokiej klasy klimatyzowany autokar z WC, TV itd. Kilka godzin przed wyjazdem dostałam informację, że z powodu małej liczby chętnych (tylko 15 osób) jedziemy busem bez WC, bez TV i chyba nawet bez klimy. No ale cóż, walizki spakowane, więc co tam, mniejsza grupa to nawet lepiej.
Po wejściu do busa powiedziano nam, że właśnie zmieniły się unijne przepisy i kierowcy nie mają wszystkich dokumentów koniecznych do wjazdu do Rosji, więc w Białymstoku jeden z nich wysiądzie, wróci do Krakowa załatwiać dokumentację, a drugi pojedzie z nami dalej do Wilna (tam było zaplanowane zwiedzanie i nocleg tranzytowy). Kierowca wysłany po dokumenty miał dogonić nas chyba właśnie w Wilnie, ale coś się przesunęło. Otrzymaliśmy kolejną informację, że tym polskim busem dojedziemy do granicy Łotewsko Rosyjskiej i tam przyjedzie po nas bus z Rosji. Przejedzie on na Łotewską stronę, a dla nas jedyna niedogodność to będzie konieczność przeniesienia walizek z jednego busa do drugiego. O dziwo wszyscy bez zająknięcia zgodzili się na taki scenariusz, bo co to za problem przesiąść się do innego busa. Atrakcje jednak miały się dopiero zacząć.
fot.Dzhingarova https://www.flickr.com/photos/99852712@N04/9535171877/sizes/l/ https://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0/legalcode
Po dotarciu na granicę okazało się, że bus który miał po nas przyjechać nie może przejechać na stronę Łotewską i czeka na nas po stronie Rosyjskiej. Muszę tu wspomnieć, że granica między tymi państwami to nie jest jeden mały szlabanik, tylko pas ziemi niczyjej o szerokości ok.1 km. Zapowiadał się więc całkiem ładny spacer z walizkami i torbami. Był czerwiec, samo południe, upał straszny, a tam oczywiście zero cienia. Dodatkową atrakcją było to, że przejście graniczne na którym się znajdowaliśmy było tylko dla samochodów, nie wolno go przekraczać pieszo. Do dziś nie wiem jak i oczywiście za ile, ale nasz pilot załatwił z celnikami, że przepuszczono naszą grupę przez granicę. Podczas odprawy musieliśmy wypełnić jeszcze pewien „talończyk”, którego pół zostawało na granicy, a pół zabieraliśmy ze sobą. Należało na nim zbierać pieczątki z miejsc gdzie nocujemy (wymóg gdy jesteśmy w Rosji powyżej 3 dni), a zgubienie go uniemożliwiłoby nam powrót do Polski. 
Po przeczołganiu się przez granicę na szczęście czekał na nas bus. Prowadził go Gienadij, który wyglądał identycznie jak Barney z Flinstonów. Było mi go trochę żal ponieważ tego dnia jechał 600km z Petersburga na granicę, aby nas zabrać, a potem oczywiście drugie 600km jechał z nami do Petersburga. Cała podróż odbywała się też pod presją czasu, aby zdążyć przed wieczornym otwarciem mostów, ponieważ w przeciwnym razie nie uda nam się dotrzeć do hotelu na noc i będziemy musieli czekać do rana, aż mosty zostaną zamknięte.
fot.Alexxx1979 https://www.flickr.com/photos/alexxx-malev/7329358522/sizes/l/ https://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0/legalcode
Jeśli chodzi o samą drogę z granicy do Petersburga to jest to przerąb przez tajgę. Zero ruchu, zero zakrętów, zero znaków, droga nie obmalowana. Po prawej i po lewej gęsty las do którego nawet nie dałoby się wejść. Teren ze względu na moreny ma trochę wzniesień, więc asfalt przypomina długi czerwony dywan, który ktoś szarpnął za koniec i teraz dywan faluje. Po drodze była tylko jedna wieś – Psków, 200km przed Petersburgiem. Do dziś zastanawiam się czy kierowca był w stanie cały czas prowadzić w skupieniu na tak nudnej trasie, a może jednak czasem drzemał.
fot. thisisbossi https://www.flickr.com/photos/thisisbossi/3016429485/sizes/l/ https://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0/legalcode
Na szczęście do Petersburga dotarliśmy na czas i noc spędziliśmy w łóżkach. Następnego dnia miał dotrzeć do nas nasz polski bus, jednak tak się nie stało i cały dzień woził nas po mieście inny Rosjanin. Po jakimś czasie było już pewne, że nasz bus do nas nie dojedzie, ponieważ utknął na granicy. Kierowca niestety nie mówił po rosyjsku i pierwszy raz w życiu był na wschodzie. Dokumenty już miał właściwe, ale celnicy przyczepili się, że ma tam wpisany przejazd z grupą, a ludzi brak. Nie pomogły tłumaczenia, że grupa przeszła tu na piechotę 2 dni temu, grupy w busie brak i koniec. Biedny kierowca czekał więc na nas na granicy, a nas codziennie woził inny rosyjski bus. Było to nawet dobre, ponieważ dzięki temu nie staliśmy w mieście w korkach, bo kierowcy dobrze znali miasto i wszelkie skróty.
Nasz powrót do kraju wyglądał podobnie, Gienadij odstawił nas na granicę, przeszliśmy ją na piechotę w południowym słońcu, a później nasz pilot zaczął iść drogą w stronę Polski, wzdłuż kolejki tirów, szukając naszego polskiego busa.

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

*

*